Od niespełna czterech lat moje podróże wyznaczał kierunek północny.
Myślałam, że czas najwyższy obrać kurs odwrotny, ale dziwnym zrządzeniem losu koło podbiegunowe północne zawładnęło moją mapą i nijak wydostać się z jej ram nie dało. Aż tu niespodziewanie - nie wiedzieć jak i dlaczego - znalazłam się w drodze na południe.
Tak nagle jak nagle tamten nocny spacer przyniósł wiosnę w środku zimy, gdy zdejmowałam jeden element garderoby po drugim, bo robiło się coraz cieplej i cieplej. Czapka. Szalik. Rękawiczki. Kożuch. Sweter. Zrzucałam je bezwiednie zostawiając za sobą linię usłaną własnymi ubraniami. I gdy zostałam tylko w koszulce z krótkim rękawem i zaczęłam już zdejmować spodnie, bo gorąco tak się zrobiło, że iść dalej nie mogłam, ocknęłam się, że na ulicy przecież jestem i wtedy dostrzegłam w ciemności postać z naręczem moich ubrań: "Pani coś zgubiła". Głupio mi się zrobiło, chwyciłam ubrania i do Blicksland czym prędzej kazałam się zawieść, bo cóż to mogłoby być dalej gdybym ja te ubrania tak po kolei...
W Blicksland ochłonęłam.
Jadąc teraz na południe pomyślałam, że może tamta niedawna noc była zapowiedzią tej podróży, bo jak na południe to do cieplejszych krajów, ale o dziwo moja droga była coraz zimniejsza i coraz bardziej zaśnieżona. Czy na pewno obrałam kierunek południowy?