Dziwne to miasto, gdzie wszystko tokajem naznaczone tak dalece, że beczki stoją nawet przed kościołem, a psy mają z nich zrobione budy. Człowieka na ulicy nie uraczysz, wszystko pozamykane i ciszą spowite. Dostajemy dwa psy do towarzystwa i trzech policjantów do
nie wiadomo czego, bo pusto tutaj i cicho i jedyne zagrożenie stanowić może zbyt duża ilość wypitego królewskiego trunku, no ale przed tym to akurat oni nas uchronić nie mogą.
I gdy tak chodzimy uliczkami i zaglądamy na podwórka przypomina mi się rodzinna historia jak to babcia kilka lat po wojnie wykopywała w parku w rodzinnym majątku srebrne sztućce oraz butelki 100-letniego tokaju i szampana, oczywiście pod czujnym okiem UB-ków, bo majątek nagle na mocy jednego dekretu stał się własnością ludu czyli bliżej niezidentyfikowanego ogółu. Dwór zamalowano olejną lamperią, kort tenisowy zniszczono, staw częściowo zasypano, a park rozparcelowano. Wykopaliskiem swym babcia musiała oczywiście podzielić się z władzą, w jakiej części nikt dziś nie wie, ale i tak było warto, bo jedna butelka tokaju stanowiła wtedy dobrą pensję miesięczną. Sprzedała więc babcia warszawskiemu hotelowi Polonia resztkę swego dziedzictwa, co na dobre utrzymanie roczne starczyło. Szampan niestety nie wytrzymał próby czasu. Druciki przerdzewiały leżąc pod ziemią i którejś zimowej nocy trunek postawił cały dom na nogi swoją kanonadą. Babcia myślała, że to trzecia wojna się zaczęła, a to tylko szampan upomniał się o tlen. Widok był zatrważający: lepka podłoga i puste butelki.