1 stycznia 2009

retrospekcja cz.4

Rok zakończył się dziwnym zdarzeniem, które rozczarowało mnie potwornie, bo zburzyło wiarę i ufność, a to zawsze boli.
W mojej podróży dotarłam na pewną wyspę. Patrząc od strony oceanu nie było w niej nic wciągającego ani zachwycającego i dopiero gdy zeszłam na ląd i spojrzałam na rozciągający się przede mną ocean zrozumiałam, że w nim zawarte jest piękno wyspy.
Czy zatem jest to piękno odbite? A skoro odbite, to może nieprawdziwe? Ale wtedy tego jeszcze nie wiedziałam. W oddechu wyspy poczułam nagle niesamowitą wolność. Przestrzeń, którą chciałam przejść, poznać, poczuć. Przestrzeń niezmierzoną. Bez początku i końca. Transparentną, a jednocześnie niesamowicie gęstą. Jakaż to przyjemność zanurzyć się w nią - pomyślałam - i smakować. Postanowiłam zostać tu na jakiś czas.
Gdy następnego dnia siedziałam na plaży wpatrując się w ocean podszedł do mnie pewien mężczyzna i zapytał dlaczego nie pływam.
- Nie umiem.
- Jak to? To takie przyjemne! Nauczę cię. Jestem instruktorem pływania.
- Chyba trochę się boję...
- Nie ma czego. Jestem doświadzczonym instruktorem. Chodź.
Poszłam.
Zaczęliśmy lekcje jeszcze tego samego dnia. Opowiadał mi o oceanie, o wietrze, o wyspie. Nasze spotkania były czymś więcej niż kursem pływania. Były poznawaniem tej przestrzeni, którą poczułam i którą chciałam zgłębiać. Wkrótce i ja zaczęłam mu opowiadać różne historie i jasne już było, że to odkrywanie stało się naszym wspólnym. Co prawda inaczej wyobrażałam sobie naukę pływania, ale myślałam, że tacy doświadczeni instruktorzy na pewno nie ograniczają się tylko do instrukcji technicznych. Tropiliśmy więc dźwięki ukryte w skałach, łapaliśmy wiatr i prowadziliśmy nieskończone rozmowy.
Do wody nadal wchodziliśmy jednak sporadycznie i tylko po kostki.
Gdy któregoś dnia weszliśmy po kolana myślałam, że nadszedł dzień "wrzucenia mnie na głęboką wodę", ale wtedy on kazał mi założyć ogromny, ciężki kapok. Nie mogłam się w nim poruszać. Krępował mi ręce i nogi. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Sięgał mi prawie do kolan, ściskał mocno talię i szyję. Miałam trudności z oddychaniem. On twierdził jednak, że na tej wyspie takich właśnie kapoków należy używać ze względu na prądy i jakieś tam jeszcze rzeczy, których już nie pamiętam. W końcu jest doświadczonym instruktorem i wie co mówi. Ufałam mu. Próbowałam. Udawało mi się jednak wejść tylko po kolana, bo monstrum, które miałam na sobie wypychało mnie, nie pozwalało wejść głębiej, o jakichkolwiek ruchach nie było mowy. Po tygodniu bezsensownych lekcji zbuntowałam się.
- Nie zakładam tego! Spróbuj sam, skoro jesteś taki mądry, może wtedy zrozumiesz o czym mówię.
- Nie muszę! To ja jestem instruktorem! - wściekł się na mnie.
- Chcę spróbować bez kapoka. Zresztą jeśli zacznę tonąć, uratujesz mnie.
- Ja nie jestem ratownikiem tylko instruktorem! Pomyliłaś się.
- Jak to? - zatkało mnie - wydawało mi się, że jedno w drugim się zawiera.
- Wydawało ci się - odparł stanowczo - nie dopowiadaj sobie rzeczy, których nie ma. Nie umiesz pływać. Jesteś złą uczennicą.
- Jak możesz tak mówić! Nie pozwoliłeś mi nawet spróbować!
Teraz to ja się wściekłam. Rzuciłam mu kapok-monstrum pod nogi i odeszłam. Nigdy nie wróciłam.
Nie umiałam zrozumieć tego, co się stało tamtego dnia.
Cała przestrzeń wyspy, którą nosiłam w sobie stała się w jednej chwili maluczkim czymś, co mogłam schować do kieszeni, ale schować nie chciałam, bo nie było warto. Wiatr nie przynosił już wytchnienia tylko stawiał opór. Szum fal nie dawał przyjemności tylko ranił moje uszy.
Postanowiłam jednak zostać na wyspie jeszcze kilka dni. Chyba miałam nadzieję, że zrozumiem tę zmianę, a bez tego zrozumienia nie chciałam jej opuszczać.
I gdy następnego dnia pod osłoną księżyca spacerowałam samotnie po plaży zobaczyłam mojego instruktora w takim samym kapoku, jaki kazał nakładać mnie, tylko że teraz ktoś inny był jego instruktorem, a on uczniem.
- O co tu chodzi? - pomyślałam.
Jakież było moje zdziwienie, gdy kolejnego wieczora zobaczyłam taką samą scenkę, tylko że uczniem w kapoku był instruktor mojego instruktora, a instruował go jeszcze ktoś inny. Sytuacja powtarzała się każdego dnia z różnymi osobami, role zmieniały się.
- Co to za wyspa do licha? Wszyscy udają instruktorów, a sami potajemnie pobierają te same absurdalne lekcje, które do niczego nie prowadzą, bo prowadzić nie mogą - myślałam.
Następnego ranka opuściłam tę dziwną wyspę, bo zrozumiałam, że czasem nie warto za wszelką cenę dociekać sensu zdarzeń.
I choć myślałam o tym jeszcze długo, byłam pewna, że należy opuścić to miejsce. Jest przecież tyle wysp do odwiedzenia.