1 stycznia 2009

retrospekcja cz.2

W sierpniu rozpoczęłam samotną podróż moim Transatlantykiem. Rozpoznawanie leniwe to było i niespieszne szukanie właściwego kierunku. We wrześniu obrałam kurs na koło podbiegunowe północne. Przekraczając Skagerrak przypomniała mi się historia pewnego rozbitka, którego 2 lata temu znalazł tu norweski Berge Odin. Rozbitek dryfujący na tratwie z beczek i desek podawał się za Amerykanina, ale władze szwedzkie stwierdziły, że na pewno pochodzi "z któregoś kraju Europy Wschodniej".
Na kilka dni zatrzymałam się w Kristiansand. "Za kogo by tu się podać?" - pomyślałam. Myśl ta figlarna i niewinna zachwiała moją tożsamością.
Nie byłam sama, ale czułam się jakby tak było. Mówiłam coś, ale mój głos odbijał się od ścian i wracał do mnie. Byłam otoczona foliowym kokonem. Wszystko widać, ale ruszyć się nie można. Nic też nie słychać. Widzisz, że ktoś mówi, ale nie słyszysz co. Próbujesz sam mówić, ale nikt nie słyszy ciebie. Doprawdy dziwne to uczucie.
I choć od rana do nocy i od nocy do rana zanurzaliśmy się w muzyce w magicznym Alpha Room, nie przynosiło to poprawy, choć samo zanurzanie było wspaniałe.


Od tego czasu ucho moje wyczulone jest na dźwięki. Słyszę więcej i wyraźniej. To jednak sprawia, że częściej potrzebuję ciszy, bo dźwięki, tak jak przyjemność, mogą przynosić też ból.
Dzień przed wyjazdem B.E. powiedział: "Wiesz, rzeczy istnieją w swoich sferach. Osobno. Posuwają się po swoich torach i czasem nachodzą na siebie, spotykają się. I to jest najciekawsze. Nieplanowane spotkanie." Myślę, że miał rację. Mimo wszystko. Płynęłam dalej. Śniły mi się światy dziwne, kolorowe, pełne postaci niezwykłych. Śniły mi się i śniły, aż w końcu światem realnym się okazały. I znowu byłam na Brenneriveien, i znowu Cochs, i znowu Doga, i znowu Akershusstranda. Oslo.


Jakim cudem sama nie wiem. Miało mnie tam już nigdy nie być, a byłam. Miałam nadzieję, że tym razem zamknę moją historię, porzucę raz na zawsze wydeptane ścieżki i przemyślane myśli. Sądziłam, że pomóc mi w tym może tylko obecność kogoś, kto będzie obojętny na te wszystkie moje tam wydarzenia. I gdy wreszcie dziwnym zrządzeniem losu tak się stało, zrozumiałam, że tylko ja sama mogę tego dokonać, że obojętność obojętnej osoby jest najgorszą rzeczą jaka może mi się tam przydarzyć i że nie chcę, by obojętnością tą miano zobojętnić moją historię.
Myślałam o tym patrząc na wody Bjørviki, skąd podróżni płyną do Fredrikshavn i Helsingborg. Wszystkie linie tak doskonale przemyślane zbiegały się w jednym punkcie na horyzoncie. Czystość formy była cudownie porażająca, białe płaszczyzny unosiły mnie lekko nad ziemią nie pozwalając moim zagubionym myślom roztrzaskać się o brzeg oceanu. Chciałam tam być.


Czułam taką samą pustkę jak 3 lata temu po wykonaniu pewnej misji specjalnej. Byłam tu wtedy pierwszy raz. Miałam spotkać się z kimś w obcym mi kraju. Znałam dzień, godzinę, nazwisko i hasło. Miejsce też było ustalone, ale tej
informacji nie dostałam. Miałam odnaleźć je sama wśród 453 km² ulic! To było pierwszą częścią zadania. Drugą dostarczenie ważnej przesyłki. Kupiłam bilet na samolot. Pamiętam to zimne powietrze, które przywitało mnie wtedy na lotnisku o pierwszej w nocy. I pytanie: "co dalej?". I jeszcze jedno: "w co ja się wpakowałam?". Udało mi się ustalić miejsce i przesyłkę dostarczyłam. Skutki okazały się dla mnie okrutne. W tym biznesie nie ma sentymentów. Musiałam uciekać.
Myślałam, że więcej tam nie wrócę. Wracałam. Wiele razy.
Wytyczałam swoje trasy. W samotności. W ciemności. W deszczu.
W śniegu. Gubiłam się nieustannie. Nigdy się nie bałam. Szukałam tajnych przejść.
Dzisiaj wiem, że nie można zdradzać ich obcym. A na pewno nie bezkarnie.
Nigdy więcej tego nie zrobię (no chyba, że znowu się zapomnę...).