Skądinąd nie ten kuchenny incydent naznaczył nasze śniadanie, ale historia M, po której to salonik wszyscy opuszczamy i drogą przez rozarium udajemy się na miejsce zdarzenia, by M ratować z opresji.
Otóż dni temu kilka upuściła M na ziemię ogromne lustro, które w kawałkach wielu teraz leży, bo ona ruszyć się go obawia, bo jakże to tak zmieść i wyrzucić, gdy tak symbolicznym jest to zdarzenie i odpowiednich praktyk trzeba, by całą sytuację załagodzić i do normy przywrócić. Misję mamy zatem poważną do spełnienia.
Gdy docieramy na miejsce L w mgnieniu oka, ku zaskoczeniu wszystkich, a swoim chyba jeszcze większym, przeistacza się w szamana i już rytuał okadzająco-oczyszczający odprawia.
A trzeba przyznać, że jest w tym bardzo dokładny. Oczyszcza przestrzeń całą i każdy kawałeczek lustra z osobna.


Majeranek z kadzidła tak szybko nas osłabia, że rozmawiać już nie mamy siły, ani czegokolwiek innego robić.
Niegroźne już kawałki lustra. Nic nie groźne. Można się rozejść. Co też niezwłocznie czynimy.