31 marca 2010

smok

Dostałam zadanie specjalne: odebrać z lotniska... SMOKA. Tak, Smoka znad Żółtej Rzeki! A że smoki chińskie przynoszą szczęście, dostatek i powodzenie, czekam na ten moment z niecierpliwością.
Co innego, gdyby to był smok europejski, co porywa, pożera i ogniem zionie. Takiego zadania to bym się nie podjęła, ale ten przybywa prosto z ważnego miejsca położonego w prowincji Henan.

Trema mi towarzyszy, bo smoki to stworzenia niezwykłe. Mogą tworzyć chmury, zamieniać wodę w ogień, stawać się niewidzialnymi lub przeciwnie - jaśnieć w ciemnościach.
W hali przylotów staję obok dwóch niskich Azjatów (pewności nie mam czy Chińczyków), tak jakby to znaczenie miało jakieś, że po Smoka z Azji tu przyjechałam. Tabliczki z imieniem nie mam, bo skoro smoki posiadają ciało węża, pysk wielbłąda, łuski karpia, łapy tygrysa i szpony orła, to chyba od razu go rozpoznam, nawet gdyby on nie rozpoznał mnie. Co prawda drakantropia mówi o antropomorfizacji smoków... Hmm...
Spoglądam na Azjatów, ale ci już witają się z równie niskim kolegą, walizki mu zabierają i znikają szybko za szklanymi drzwiami. I jeszcze słyszę konspiracyjne "taxi?", by wnet dostrzec mojego Smoka! Jest! Rozpoznałam go po błyszczących oczach i dwóch mieczach z czerwonymi frędzlami.

Gdy opuszczamy lotnisko myślę sobie o tych głupotach, że aby rozwiązać wszystkie problemy wystarczy postawić gipsową, drewnianą lub metalową figurkę smoka na biurku lub na regale w pokoju gościnnym, najlepiej na wysokości oczu stojącego człowieka.
A co jeśli nie mam ani regału ani specjalnego pokoju gościnnego?
Ale właściwie po co mi one, skoro mam prawdziwego smoka! Phi!