6 marca 2010
mimochodem
Po długim dniu zasiadamy w towarzystwie niezwykle miłym przy okrągłym stole. Zapadamy się w wygodnych fotelach i wygodnej konwersacji. Słowa płyną miękko w półmroku o tym i o owym. I nagle - a! - jedno słowo się wymknęło. Tak mimichodem. Jak to być może? Mimo. Pomimo. Pomiędzy. Czasem to "pomiędzy" jest najważniejsze. Niby niezauważone, nieistotne odleciało. Mówimy już o czymś innym, ale ja myślę o nim. Jego echo zostało w mojej głowie. Zapisuję. Zapamiętuję. Dzisiaj wszystko dzieje się szybko więc i ja szybko wracam do miękkości fotela, do wygody wieczoru i dopasowanego kształtu szklanki w mojej dłoni. I znowu o tym i o owym. Miło. Od słowa do słowa. I z tego "miło" dochodzi naraz do ostrej wymiany zdań. Na zupełnie inny już temat. Razem z D trwamy mocno przy tym, że konflikt i kłótnia to dwie różne rzeczy i o ile pierwsza budzi w nas pozytywne uczucia jako punkt wyjścia do poszukiwań wszelakich, o tyle drugą z zasady odrzucamy. Nie znajdujemy jednak zrozumienia u J i A, którzy kłótnię usiłują nam sprzedać jako oczyszczenie, ale takiej teorii nie kupujemy. Napięcie rośnie i już widzę jak chętnie A zacisnąłby dłonie na mojej szyi, gdyż nijak w tej kwestii do zgody nie dojdziemy i myślę sobie, że inny A z pewnością trzymałby moją stronę. I znowu od słowa do słowa. Gdy emocje sięgają zenitu wiem, że uratować nas może tylko Deus ex machina. I oto... zapadamy wszyscy w kilkusekundowy sen! Sen spowodowany przez lot pszczoły wokół owocu granatu na sekundę przed przebudzeniem. Wychodzę.