20 lutego 2009

Malatinszky nad Dunajem

Docieram do miejsca, gdzie Dunaj pod kątem 90° zmienia swój bieg
i z obranego wcześniej kierunku wschodniego decyduje się na południowy.
Mamy więc teraz wspólny cel. Płyniemy razem, by jednak po niespełna 50 km pożegnać się, bowiem ja postanawiam zabawić dni kilka w Peszcie i chwilę w Budzie. Dunaj natomiast udaje się na spotkanie z Cisą, którą ja spotkać też mam zamiar nieco póżniej, ale w miejscu zupełnie już innym. Wpływam tymczasem do Pesztu. Pora już późna, ale na spacer każda dobra. I gdy tak idę sobie beztrosko łapie mnie nagle ktoś za ramię i jednym zręcznym ruchem lekko, ale zdecydowanie wciąga do wytwornego wnętrza, płaszcz zabiera...
ale heca!
To pan Malatinszky! Zdziwienie moje tym większe, że przy stoliku siedzi A i uśmiechem mnie wita. Malatinszky nalewa Noblesse Cabernoir i już wieczór czarowny się zaczyna. I wjeżdża foie gras tak delikatne, że kęs każdy na języku się rozpływa i jestem już
w siódmym kulinarnym niebie, a pamięć moja zapomina co się stać musiało, by to foie gras mi podano. Moje poczucie winy osładzają jeszcze owoce w lekkim jak puch crème brûlée. I już o niczym innym z A nie mówimy, jak o zmysłowej rozkoszy smaków i o wszystkim innym zapominamy i nie zauważamy, że jako jedyni tu jesteśmy i nawet Malatinszky zniknął nie wiedzieć kiedy i aż nas wyprosić muszą, bo sami nigdy byśmy się stąd nie ruszyli. Co za wieczór!

http://www.malatinszky.hu/