3 marca 2009
XXI
Zawsze fascynowały mnie znaki i symbole.
Opisywały mi świat, tłumaczyły sytuacje i wyjaśniały to, co niewyjaśnione.
Z czasem zaczęły uwierać.
Może dlatego, że okazały się niewystarczające do zrozumienia tego, co dookoła.
Zamiast porządkować zaczęły nagle wprowadzać chaos.
Przestałam rozumieć to, co się wydarzało.
Skutki straciły swoje przyczyny, a przyczyny skutki.
Trzeba było zapomnieć o znakach.
Oswajać świat od nowa.
Ale żeby oswoić trzeba opisać. Jak zatem?
Mozolnie. Po omacku.
By wreszcie zrozumieć dużo więcej.
Odrzucić, by znaleźć. (Czyżby?)
Weszłam dziś w drogę znaków pewnej starszej pani. Szła szybko stawiając przy tym bardzo małe kroki. W całej sylwetce było zdecydowanie i pewność obranego kierunku i tylko głowa rozglądała się nerwowo. Czasem cała postać zataczała kółko wokół własnej osi, by sprawdzić teren i... hyc! szybko postawić znak. Białą kredą. Na śmietniku, na murze, na rynnie. Zawsze tak, by nikt nie widział. Ja zauważyłam. Zaczęłam ją śledzić. Pisała szybko "XXI" i szła dalej, by znowu postawić kolejne "XXI" i jeszcze następne i jeszcze...
I chodziłabym tak za nią do wieczora, gdyby i ona chodziła, ale nagle na tej naszej wspólnej drodze pojawił się pewien mężczyzna w konwulsyjnych ruchach z kijem w dłoniach na środku trawnika i wzrok mój zatrzymał się teraz na nim, ale to już inna opowieść...
Zgubiłam panią od "XXI".